Wyprawa ornitologiczna na Krym!


Od momentu, gdy w roku 2007 ostatni raz byłem na Krymie, marzyłem by ponownie odwiedzić ten cudowny zakątek. Po wielu miesiącach planowania postanowiłem, że w maju bieżącego roku- ruszam nieodwołalnie. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie wspomniał o swoich planach przyjaciołom. Ci, słysząc co się święci, jednogłośnie podjęli decyzję, że chcą dołączyć. Ostatecznie wycieczka, przeistoczyła się w poważną, sześcioosobową wyprawę ornitologiczną. Wśród uczestników, oprócz mnie, znaleźli się niezawodni koledzy: Tomasz Grabowski, Marcin Stępień, Krzysztof Kowalewski, Paweł Poniński oraz Zbigniew Kwieciński z Poznańskiego ZOO. Ten ostatni, uczestniczył także w mojej poprzedniej wyprawie, a tym razem miał odegrać ważną rolę. Mianowicie przygotował on, metodykę badań ptaków obszaru, oraz koordynował zbieranie danych naukowych.

Na długo przed wyjazdem, dokonaliśmy podziału obowiązków, oraz przygotowaliśmy okolicznościowe gadżety. Solidnie zaprowiantowani, wyruszyliśmy 13 maja w godzinach południowych z Siedlec. Trasę, około 1700 km, w okolice Kercz, pokonaliśmy w około 30 godzin, jadąc z krótkimi przystankami. Nieocenionym w pokonywaniu ukraińskich dróg okazał się Tomek, którego doświadczenie zawodowego kierowcy pozwoliło uniknąć wielu poważnych awarii samochodu. Na metę naszej wyprawy dotarliśmy w godzinach nocnych. Okazało się, że ani późna pora, ani też ciemności, nie przeszkodziły nam w odnalezieniu miejsca w którym stacjonowaliśmy w roku 2007. W ciągu pół godziny, rozbiliśmy namioty i mogliśmy usiąść by chłonąć odgłosy stepu. Ze znanych, z poprzedniej wyprawy miejsc, dochodziły nas ciche głosy żurawi stepowych, oraz tęskne nawoływanie kulona. Niepokój wzbudzał we mnie pojedynczy głos tego ptaka. Siedząc przy ognisku, zastanawiałem się, czy przypadkiem od ostatniego pobytu, kulony nie opuściły swoich miejsc lęgowych. Na planowaniu następnych dni minął nam czas do godziny drugiej, po północy. Pomimo zmęczenia podróżą, niezbyt chętnie układaliśmy się do snu w swoich namiotach. Przeżywając fakt, że ponownie znalazłem się w swoim ukochanym miejscu, zasnąłem ostatni. Jednak nie dane było mi odpoczywać. Obudziłem się już o czwartej rano. Poranek był wilgotny i mglisty, ale patrząc na znajome miejsca zupełnie o tym zapomniałem. Wyszedłem z lornetką na pobliskie wzgórze, by już po chwili uświadomić sobie, że wszystko jest po staremu i ptaki mają się świetnie. Dołączył do mnie Tomek, który od trzeciej rano nerwowo kręcił się w swoim śpiworze. Około pięćset metrów od naszej bazy, para żurawi stepowych poszukiwała pokarmu, zerkając niespokojnie na ustawione w nocy namioty. Nad głową przemknęło nam, około 60 pasterzy różowych, bliskich kuzynów naszych szpaków. Potem leciały kolejne stadka i następne – łącznie, jednego poranka – około 200 ptaków.

Widzieliśmy latające w różnych kierunkach ohary (czarno- białe kaczki), które tutaj gnieżdżą się w norach wykopanych pod kamieniami, przez ssaki. Latały także: kalandry szare, rybitwy wielkodziobe, kazarki, żołny, a trznadel czarnogłowy śpiewał z pobliskiego krzewu tarniny. Obserwując budzący się do życia step, uświadomiłem sobie, że chociaż warunki pogodowe i klimatyczne są różne w różnych częściach świata, to mogą mieć na siebie istotny wpływ. Podobnie jak w Polsce, którą opuściliśmy zaledwie dwie doby wcześniej, przyroda Krymu dopiero budziła się do życia. Świadczyły o tym świeże rośliny, pierwsze wysepki trawy stepowej- stipy, oraz wszechobecne ptaki, które były u szczytu migracji. Po około pół godzinie, zaczęli dołączać do nas inni koledzy. Wkrótce siedzieliśmy już w szóstkę, z otwartymi szeroko ze zdumienia oczami. Co chwila padały komendy: pasterze, ohary, kazarki, rybitwy, żołny… Krajobraz przed naszymi oczami zmieniał się jak w telewizji. Falująca trawa, ptaki, oszałamiający zapach mięty, feria barw, malowanych przez poranne słońce, tańczące pomiędzy wzgórzami. Do tego niezwykłego obrazka wdarło się stado krów z pasterzem. Czerwone zwierzęta, o połowę mniejsze od naszych swojskich krasul, stanowiły niezwykłe widowisko, w tym ornitologicznym teatrze. Pomiędzy krowami latały różne gatunki ptaków. Kilkadziesiąt pasterzy różowych, szukało pod ich nogami wypłoszonych owadów, a około czterdzieści pliszek żółtych usiadło na chwilę, by po chwili odlecieć. Zgodnie z przyjętymi wcześniej założeniami, zaczęliśmy liczyć i notować widziane i słyszane ptaki. O tym jak wielkie jest ich bogactwo na Krymie, świadczy fakt, że tego poranka koledzy zaobserwowali kilkanaście gatunków, których nigdy wcześniej nie widzieli.

Wydarzenia następnych dni potoczyły się bardzo szybko. Codziennie, część ekipy pozostawała pilnując obozu, a pozostali, od trzeciej rano liczyli i fotografowali ptaki. Nierzadko na jednym drzewie spotykaliśmy takie rzadkości jak: kraska, żołna, dzierzba czarnoczelna, turkawka. Wielkie zdziwienie wzbudził w nas lelek kozodój, którzy przez cztery kolejne dni, spał w ciągu dnia na tej samej, gałęzi. Ufając swoim barwom ochronnym, pozwalał się fotografować z odległości zaledwie 3 metrów. Czwartego dnia koledzy wypatrzyli stadko, ośmiu, żerujących na zboczu doliny dropi. Ich obserwacja to nie lada gratka, bowiem są tak ostrożne, że nie pozwalają się zbliżyć do siebie na odległość mniejszą niż jeden kilometr. Obserwacje dropi trwały dobrych kilka godzin i były jednym z największych przeżyć. W następnych dniach widzieliśmy: sieweczki morskie, mewy czarnogłowe, myszołowy wschodnie, szczudłaki, szablodzioby oraz prawdziwą gratkę – sokoły skalne. Oprócz ptaków, na każdym kroku spotykaliśmy inne zwierzęta. Najczęstszym gatunkiem był żołtopuzik bałkański – gatunek jaszczurki z rodziny padalcowatych. Na każdej wycieczce poza obóz, uciekał nam wprost spod nóg. Dwukrotnie spotkaliśmy również żmiję stepową.

Trzy noce spędziliśmy nad brzegiem morza Azowskiego, które chociaż dość chłodne, oferowało nam odprężenie po trudach upalnych dni. Warto wspomnieć również o miejscowych przysmakach. Zarówno w drodze na Krym, jak też i z powrotem jedliśmy przepyszną samsę – ciasto z mięsnym nadzieniem obficie doprawioną octem winnym z dodatkiem kilkunastu gatunków ziół. W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze naszych przyjaciół w miejscowości Szack, niedaleko granicy, gdzie spędziliśmy ostatnią noc. Podczas kilku godzin dzielących nas od domu zdążyliśmy zaplanować następną, ornitologiczną wyprawę. Dokąd pojedziemy? To niespodzianka- czas pokaże.

Galeria fotografii